Od paru tygodni prowadzę względnie spokojne i stabilne życie. Jest to dla mnie bardzo nietypowa sytuacja, bo zazwyczaj wszystkim się przejmuję i analizuję każdy element swojego istnienia. Postanowiłam jednak w końcu cieszyć się z małych rzeczy niczym Sylwia Grzeszczak, okiełznać swój nadpobudliwy umysł i (chwilowo) go oczyścić.
Ignoruję sprawy, na które nie mam wpływu
Gdy zaczynam się czymś przesadnie stresować i dana sytuacja wyprowadza mnie z równowagi, zadaję sobie pytanie: czy to, co się dzieje, jest zależne bezpośrednio ode mnie? Jeśli nie, to staram się zignorować wszelkie negatywne uczucia z tym związane. Jeśli mogę coś zmienić, to staram się to zrobić, ale jeśli nie mogę, to próbuję to zaakceptować. W praktyce nie jest to oczywiście takie proste, ale robię, co mogę. Często łapię się bowiem na tym, że zamartwiam się na zapas mimo, że w żaden sposób nie jestem w stanie wpłynąć na daną sytuację. Zapętlam się w swojej spirali smutku i lęku, a nie wynika z tego absolutnie NIC.